Kto rano wstaje…
Budzik zadzwonił o czwartej nad ranem…
Pierwsza myśl… Kawa.
Wstałem i wyjrzałem przez okno.
Jeszcze było ciemno ale od wschodu
niebo było delikatnie podświetlone słońcem
chowającym się za horyzontem.
Ledwo przebijające się światło
podkreślało nieśmiałe kontury
cirrusów zwiastujących dobrą pogodę do lotów. Nie tracąc czasu, szybka toaleta, jeszcze szybsza kawka, pakowanie sprzętu i wyjazd na startowisko, gdzie byłem umówiony ze znajomym fotografem Piotrem Kanigowskim. Gdy zajechałem na miejsce Piotr już tam był. Wyszedłem z samochodu i rozejrzałem się w około.
Rzadko spotykane zjawisko podnoszącej się mgły w tych godzinach nasuwało jedną myśl…
Będą dobre fotki. Rozpakowaliśmy sprzęt, ustaliliśmy plan lotu. Maszyna gotowa do startu.
Jeszcze jedno spojrzenie na wiatrowskaz, pełna moc, krótki rozbieg i w górę !
Wysokość 50m… 100m… 150… przebijamy się przez warstwę mgły, 200m i wtedy…
To było jak teleportacja w inny wymiar…
Wymiar w którym świat jest zupełnie inny.
Zagadkowy, budzący podziw i wywołujący nieodparte wrażenie podniecenia.
Wschodzące słońce unoszące się tuż nad zatartą linią horyzontu, niedbale porozrzucane pasma mgły i symfonia cieni rzucanych przez drzewa tworzyły iście bajkowe obrazy rodem z Czarnoksiężnika z krainy Oz.